Oświata, jako szkolnictwo, jest bardzo ładną nazwą tej instytucji. Oświecenie,
światło to atrybuty boskości i tego, co jest najwyższej jakości. Czy tak
jest w przypadku szkolnictwa? Według mnie nie jest. Oto główne powody, dla
których tak uważam i zmiany, jakie wprowadziłbym w oświacie:
Narzędzia do nauki
Szkoła obecnie wygląda tak, jak kilkaset lat temu. Nauczyciel przy tablicy,
dzieci w rzędach w ławkach. Samo tylko to, że przez tyle lat model nauki się
nie zmienił, wskazuje na duży zastój w procesie rozwoju sposobu nauczania.
Co prawda coś tam nowego się wprowadza, ale są to zmiany bardzo drobne,
ledwo kosmetyczne. Technika idzie bardzo mocno do przodu, dokonywane są
odkrycia, rzeczy służące nam na co dzień udoskonalane są w kolejnych
generacjach produktów, wprowadzanych na rynek co kilka lat. A nauki
humanistyczne? Też się rozwijają. Tyle tylko, że nie są na nie ponoszone
tak duże nakłady. Jest to tym bardziej dziwne, że przecież szkolnictwo
jest inwestycją. Lepiej wyuczeni młodzi ludzie mogą jeszcze bardziej
przyspieszyć rozwój technologiczny. Może to bardzo dobrze służyć ludzkości,
np. poprzez efektywniejsze sposoby ochrony środowiska lub pozyskiwanie
energii w sposób nie szkodzący ludziom i całej planecie.
Ten brak zmian w sposobie nauczania powoduje przy obecnych wymaganiach duże
obciążenie dzieci i młodzieży. Nie wyposaża się młodych ludzi w sposoby
i umiejętności efektywnego i łatwego przyswajania wiedzy. To tak, jakby
kazać komuś kopać rów, nie dając mu łopaty. A od tego powinna się
rozpocząć nauka. Sposób „wkuwania” nie zmienił się od
kilkuset lat. A przecież są wspaniałe techniki pamięciowe. Są wspaniałe
metody na zwiększenie potencjału mózgu i zwiększenie możliwości np.
logicznego rozumienia. Są wspaniałe metody na naukę w grupie, np. poprzez
zabawę. Inną negatywną według mnie rzeczą jest nieadekwatność rodzaju i
ilości wiedzy, jakiej przyswojenia wymaga się od uczniów, do jej przydatności
w późniejszym, dorosłym życiu. Dla mnie czas szkolny, poza studiami, był
czasem w większości zmarnowanym. Doceniam to, co się nauczyłem: czytanie,
pisanie, liczenie, wiedza o prawach fizyki, wiedza z chemii, biologii –
ta wiedza, która przybliżyła mi poznanie świata. Czym innym jednak jest
wkuwanie, z czego składa się liść i czym innym jest rozwiązywanie
skomplikowanych zadań z matematyki. Są osoby, które to lubią. Mi natomiast
nie sprawiało to żadnej przyjemności, a było źródłem stresu i poczucia
straty mojego czasu oraz energii. Wolałem sprawy bardziej humanistyczne. Wyłączam
z tego historię, bo wkuwanie dat jest czymś niedorzecznym. Lubiłem pisać
wypracowania z języka polskiego, ale bardzo nie lubiłem tego przedmiotu ze
względu na inne rzeczy: zakuwanie wierszy, biografii autorów, czytanie
lektur, których nie miałem ochoty czytać, analizowanie tych lektur i
wierszy. Było tak, że w domu zamiast czytać książki i czasopisma, które
mnie interesowały, uczyłem się rzeczy, które do dnia dzisiejszego ani razu
nie przydały mi się i chyba już nigdy nie przydadzą się. A odnośnie
historii czy języka polskiego moim zdaniem lepiej zachęcać młodzież do własnego
określania i wypowiadania własnego zdania o danym problemie, niż roztrząsać,
co ten autor chciał przekazać, czy też jak należy postrzegać dane
zdarzenie.
Program nauczania został stworzony jakby na zapas. Ktoś za nas uznał, że
te wszystkie rzeczy na pewno nam się przydadzą, albo być może są nam
niezbędne do życia. Ma to pewne uzasadnienie odnośnie przygotowania do
dalszej edukacji. W szkole podstawowej dzieci nie wiedzą jeszcze, co będą
studiować i w związku z tym jakich przedmiotów mają uczyć się więcej, a
których mniej. O wyborze studiów i rodzaju pracy będę pisał dalej. Takie
narzucenie dużej ilości materiału jest dla mnie niemal barbarzyństwem.
Zabija u dzieci radość, spontaniczność, lekkość, swobodę. Inaczej
sprawa wyglądałaby, gdyby wyposażyć każde dziecko w narzędzia, dzięki
którym nauczyły by się tego wszystkiego szybko, z radością i lekkością.
Pozostaje jednak dalej pytanie – po co tyle tego wszystkiego? Nauka byłaby
znacznie przyjemniejsza i ciekawsza, gdyby wyłączyło się z nauczania
elementy skomplikowane, jak wyliczenia za pomocą różnych wzorów na chemii
i fizyce. Jakie są to piękne przedmioty, gdy poznaje się na nich świat,
dowiaduje z czego się składa, jak funkcjonują prawa fizyki, jakie właściwości
mają związki chemiczne. Mniej matematyki (jest przecież oddzielnym
przedmiotem), a więcej poznania i doświadczeń. W chwili obecnej moim
zdaniem szkoła zabija naturalną, spontaniczną chęć poznania świata. Szkoła
uczy rzeczy nie przydatnych, a nie uczy, jak radzić sobie w życiu, jak wypełniać
zeznania podatkowe, radzić sobie z emocjami, negocjować, pracować w
zespole, wychowywać dzieci, jak radzić sobie ze stresem itd.
Więcej ciepła
Dopiero niedawno szkoła oficjalnie zaczęła pełnić funkcję wychowawczą.
Przynajmniej w deklaracjach. A przecież wychowanie, to nabycie umiejętności
psychicznych pozwalających na harmonijne życie ze sobą i innymi ludźmi. Na
pewno nie jest nim przystosowanie do społeczeństwa i ograniczenie różnymi
konwenansami czy schematami postępowania. Często w domu wychowanie jest
wypaczone i sprowadza się do zapewnienia pożywienia, zabezpieczenia
podstawowych potrzeb materialnych i obdarowywaniem pieniędzmi. Są to rzeczy
potrzebne, ale nie jest to wychowaniem. Dlatego dobrze byłoby, gdyby
realizowała to szkoła. Głównie z tego względu, że potrzebni są do tego
fachowcy, mający do tego dar. Nie zawsze wystarcza intuicja rodziców. Chociaż
gdyby to była prawdziwa, pełna intuicja to na pewno tak. Ale często
rodzicom brakuje czasu lub też chęci, aby zająć się dziećmi. Dlatego
czas w szkole nie powinien być marnowany na naukę niepotrzebnych rzeczy, ale
w dużej części przeznaczony na uczenie dzieci lub młodzieży, jak mają
radzić sobie ze stresem, rozwiązywać problemy emocjonalne, pozbywać się lęków,
zahamowań, jak podwyższać własną samoocenę. Ktoś może powiedzieć, że
ciepła rodziców nie zastąpi nic. Jednak tak naprawdę ciepło, jak i inne
wyższe uczucia możemy tylko dać sobie sami. Fajnie byłoby, gdyby tego uczyła
szkoła, gdyby uczyła jak w sposób ciepły, z szacunkiem, delikatnością
odnosić się do siebie i tym samym do innych. Jeszcze fajniej, gdyby w szkole
realizowany byłby rozwój duchowy. Ale to nastąpi dopiero wtedy, gdy
dojrzeje do tego społeczeństwo. Może na początek w jakiś wybranych,
prywatnych szkołach? Jeśli nie rozwój duchowy, to przynajmniej psychologia.
Dla mnie jest ona początkiem rozwoju duchowego, etapem wstępnym. Przecież
tyle jest wspaniałych technik psychologicznych pozwalających radzić sobie z
emocjami i stresem. Nauka relaksu w tym okresie, gdy ma się kilka lat jest
czymś wspaniałym. Dzieci mają bardzo dobry kontakt ze sobą. W tym wieku,
gdy aktywna jest prawa półkula, jest dobry dostęp do podświadomości i
przez to wspaniałe możliwości pozytywnego jej kształtowania.
Nauka asertywności, pogadanki różnego rodzaju, ze względu na powierzchowność
wynikającą z małej ilości czasu na to przeznaczanych, są zaledwie
zabiegiem kosmetycznym. I tak nie są one prowadzone we wszystkich szkołach.
Pedagodzy i psycholodzy wkraczają do akcji w przypadkach cięższych, gdzie
problemy emocjonalne dziecka nawarstwiły się. Wcześniej, gdy nie rozwiną
się w pełni, nikt się tym nie zajmuje. A często są dużym utrudnieniem, w
tym również w nauce. Działania profilaktyczne oraz zmierzające do wykrycia
i uzdrowienia problemów emocjonalnych powinny objąć każde dziecko. Powinny
stać się w szkole codziennością. Jestem przekonany, że wpłynie to
zdecydowanie na obniżenie poziomu przestępczości, ilości nerwic, depresji
i innych sytuacji patologicznych.
Odkrywanie talentów
Ważną rzeczą jest umiejętny wybór zawodu. I to już na etapie szkoły
podstawowej w postaci diagnozy, jakie dziecko ma predyspozycje, czego chciałoby
uczyć się więcej, a czego mniej. Jest to o tyle trudna rzecz do
zrealizowania, że czasami nawet dopiero po ukończeniu studiów osoby zdają
sobie sprawę, co lubią i co chcą w życiu wykonywać. Ale wierzę, że są
metody, które przynajmniej w przybliżeniu pozwalają na to. Przypuszczam, że
można nawet wykorzystać do tego wahadełko. A jeżeli nie ma takich metod,
to warto inwestować w ich opracowanie. I na pewno w przyszłości powstaną
doskonałe metody do tego służące. Kiedyś czytałem o człowieku, który
zebrał w swojej szkole dzieci tzw. trudne, które zostały oddelegowane z
poprawczaków i innych miejsc, w których nie dawano sobie z nimi rady. Nie
wymagał od nich nic. Robiły to, co chciały. Na początku w ogóle nie
chodziły na żadne lekcje. Potem okazało się, że same zaczęły na nie uczęszczać,
ale tylko wtedy, gdy ich przedmiotem było to, co je interesowało. Odkrycie w
młodym człowieku tego, co lubi, co sprawia mu radość i przyjemność, to
klucz do wzbudzenia w nim motywacji do nauki. Jeżeli dokona się tego wcześnie,
to okres nauki może być radością, zabawą i doskonałym przygotowaniem do
ulubionego zawodu.
Wiele jest fajnych rzeczy do zrobienia w oświacie. Czy zostaną dokonane, to
zależy od nas. Ta ignorancja wspaniałych technik nauki, bliższego zajęcia
się uczniami, pomocą w rozwiązywaniu ich problemów jest wypadkową stanu
umysłów ludzi całego społeczeństwa jak i oczekiwaniami młodych ludzi,
przechowywanych w ich podświadomości. Równolegle z działaniami na rzecz
poprawy jakości nauczania dobrze byłoby, aby każdy z nas przyczyniał się
do tego energetycznie, przejawiając otwartość na boską mądrość, łatwość,
lekkość, ciepło, delikatność. Niech ta energia płynie i wnosi do oświaty
światło, jasność i radość.
Tomek Nawrot
« Nowszy artykuł
Starszy artykuł »
|