Temat śmierci budzi w nas żywe emocje. Mamy do niej różne
nastawienie pomimo to, że wychowaliśmy się w takiej samej kulturze.
Zdaję sobie sprawę z tego, że ten artykuł przeczytają ludzie mający
różne wierzenia. Jednych może więc rozdrażnić, a innych uspokoi.
Dla moich rodziców śmierć była jakimś fatum, które może przyjść
nagle, nieoczekiwanie i zabrać albo ich, albo kogoś, kogo kochają.
Nie dziwię się im. Przecież przeżyli terror okupantów. Dziś młodym
ludziom śmierć wydaje się nawet zabawna. Takie wnioski można wysnuć
z lektury komentarzy pod artykułami zamieszczanymi w serwisach
internetowych. To wynik oglądania przez nich filmów, które mają
widza oswoić ze śmiercią, a stwarzają wrażenie jej nierealności!
Zwykle ludzie są przekonani, że śmierć to koniec życia. Śmierć
wydaje nam się zazwyczaj czyś strasznym. W chwili śmierci bliskiej
nam osoby wiemy, że już więcej jej nie spotkamy, nie zobaczymy, nie
usłyszymy jej głosu. Czujemy żal, że odeszła na zawsze.
Podczas nabożeństwa żałobnego, gdy kapłan zapewnia, że zmarły
odszedł do Królestwa i zachęca “weselmy się”, większość
uczestników uroczystości popada w rozpacz, a świątynię przepełnia
szloch!
Czy szlochający wierzą w słowa kapłana? Czy też ich wyobraźnię
wypełnia zupełnie inna wizja życia po śmierci?
Zazwyczaj jesteśmy przekonani, że śmierć to koniec życia, koniec
istnienia. Usprawiedliwiając swoje wyskoki powtarzamy, że żyje się
tylko raz, więc… Więc boimy się śmierci jako czegoś, co będzie
definitywnym końcem.
W wierzeniach śmierć jest traktowana albo jako definitywny kres
istnienia, albo jako przejście do innego wymiaru istnienia. Duże
nadzieje ze śmiercią wiążą ci, którzy są zmęczeni życiem. Jedni
z nich liczą na oświecenie, dzięki któremu mają się uwolnić od koła
narodzin i śmierci, inni na powrót do domu Boga, a jeszcze inni na
wieczne unicestwienie. Mała grupka liczy na uciechy związane z
wiecznym potępieniem.
Od tysięcy lat wiedziano, że śmierć nie jest kresem życia. Dlatego
w wielu kulturach do dziś nie tylko szamani, ale i wszyscy członkowie
plemienia, biorą udział w rytuałach podtrzymujących kontakt z
duchami zmarłych przodków. U nas wielkim powodzeniem w niektórych kręgach
cieszą się spirytyści, których rola polega na kojeniu tęsknoty
tych, którzy pozostali przy życiu. Czynią to za pomocą seansów
spirytystycznych, podczas których pojawiają się duchy zmarłych i
opowiadają o „życiu po śmierci”, lub przekazują bliskim
„ważne” przesłania.
Zakon mojżeszowy zakazywał wszelkich praktyk spirytystycznych (czyli
kontaktów z umarłymi). Dlatego to przez tysiące lat Żydzi powtarzali
zasadniczą wątpliwość: “uwierzę w Boga, jeśli on na moich
oczach wskrzesi zmarłych”. A rabini grzmieli: “nawet wówczas
nie uwierzycie, bo wiara u was nijaka”. No i… doczekali się
wieści o zmartwychwstaniu Jezusa. Wtedy wielu uwierzyło, choć nie
widzieli!
Od tysięcy lat ci, którzy uważali, iż poznali tajemnicę życia i śmierci,
żyli z tego całkiem nieźle. Pobierali daniny lub opłaty za
przekazywanie życzeń między jednym a drugim światem, za kontakty z
duchami lub za gwarancje, że po śmierci zmarły trafi tam, gdzie
pragnie trafić. Przez tysiące lat większość ludzi bała się śmierci.
W tej intencji albo próbowano się z nią oswoić, albo ignorowano ją
na zasadzie, że “jeśli o czymś nie myślę, to tego nie
ma”.
Ci, którzy chcieli śmierć przezwyciężyć lub oszukać, szukali
praktyk zapewniających nieśmiertelność, ale przede wszystkim
eliksiru wiecznego życia czy wiecznej młodości. I coś w tym jest.
Podobno dziś żyje sporo nieśmiertelnych w górach Korei oraz w
Himalajach. Jednak cała ich aktywność życiowa nastawiona jest na
przedłużanie istnienia ciała. Wśród mistrzów duchowych tego typu
praktyki uchodzą za nie rozwijające duchowo. Jednakże nadzieja na
powtórzenie sukcesu tych, którzy osiągnęli fizyczną nieśmiertelność,
inspiruje wiele osób, przede wszystkim związanych z krija jogą oraz z
ruchem rebirthingowym.
Jedno można z całą pewnością stwierdzić: śmierć nas tak przeraża,
że w konfrontacji z nią nie wiemy, co robić! Szukamy jakichś
ostatnich desek ratunku, zamiast zaakceptować, że śmierć jest jednym
ze składników procesu rodzenia się, życia i umierania, czyli koła
reinkarnacji. I na pewno byłoby nam łatwiej, gdybyśmy znali prawo
karmy (przyczyny i skutku) i mieli świadomość reinkarnacji.
Dla wielu do przyjęcia jest pogląd Huny, który nawet pasuje do
ilustracji prawa karmy i reinkarnacji, a ponadto zgadza się z poglądami
teozofów.
Ktoś umiera. Jako niższe Ja rok spędza w świecie astralnym, potem
jakiś czas w raju, a potem znów się wciela na Ziemi, i… ma inne
niż wcześniej średnie i wyższe Ja. Stąd już nie jest tą samą
osobowością.
Ta koncepcja tłumaczy też, jaka jest różnica między reinkarnacją a
pomysłem na transmigrację duszy, której w żaden sposób nie da się
potwierdzić. A to właśnie dlatego, że nie odradzamy się identyczni
z tymi, którzy umarli.
Wielu moralistów chrześcijańskich obawia się, że wiara w
transmigrację duszy, którą błędnie nazywają reinkarnacją,
spowodowałaby spustoszenia moralne, bo ludzie liczyliby na to, że mogą
grzeszyć i nie baliby się grzechów śmiertelnych. A tak wszystko
jasne: “popełnisz grzech śmiertelny i trafiasz na wieczność do
piekła!” To ma rzekomo ludzi chronić przed popełnianiem
niegodziwości. Moraliści ci bardzo by się zdziwili, gdyby poznali
prawo karmy, które mówi, że za każdą niegodziwość popełnioną w
tym życiu, a nie naprawioną, trzeba będzie pokutować tak długo, aż
zostanie naprawiona! Gdyby o tym wiedzieli, to zastanowiliby się nad
sobą, zamiast potępiać, strofować i straszyć innych.
Prawo karmy mówi, że nasze życie zależy od intencji. Wszystko, co
nam się przydarza, to wynik gry intencji. Nasze życie nie jest więc
od początku do końca zapisane w “Księdze żywota”. Zależy
ono od nas. Od nas też zależy to, kiedy i na co umieramy. Rzecz jednak
w tym, że najczęściej nie jesteśmy świadomi swoich własnych
intencji (nastawień, oczekiwań)!
Ileż to razy “coś” nas ostrzega łagodnie, żeby zawrócić
z obranej drogi, żeby się opamiętać, zanim nie będzie za późno!?
Ileż razy lekceważymy ostrzeżenia i pchamy się w sytuacje, które
nie są dla nas korzystne? I dopiero kiedy bardzo nas boli, zastanawiamy
się, “co ja takiego zrobiłem, że mnie spotkało takie nieszczęście”?
Rozeznanie się we własnych intencjach staje się możliwe, kiedy na co
dzień praktykujemy medytację oraz oczyszczanie podświadomości.
Inaczej zbyt wiele nam się tylko wydaje! Często też za korzystne
uznajemy coś, tylko dlatego, że inni tak uważają (np. picie
alkoholu, odurzanie się w celach doświadczeń duchowych, egzekwowanie
swych zachcianek kosztem innych – “co w tym złego? Przecież
wszyscy wokół tak robią?”). Jeśli nie potrafimy sobie wyobrazić
katastrofalnych skutków naszych wyborów, to skąd mamy wiedzieć, że
wybraliśmy niewłaściwie, niesłusznie?
Otóż najpierw pojawia się niepokój, potem ból, potem inne nieszczęścia
i cierpienia. Ale… jeśli dla kogoś cierpienie jest wartością,
to będzie on dążył do niego. Nie potraktuje go jako sygnału, że
odszedł od Prawdy, że należy się otrząsnąć i przestać sobie
szkodzić. Wręcz przeciwnie – nawet będzie przekonany,
że w ten sposób zbliża się do Boga lub doskonałości. Przykre to,
ale prawdziwe! Wielu choruje, niedołężnieje, starzeje się, bo chce
cierpieć, bo chce w ten sposób zasłużyć na szczęście po śmierci!
Nie mam nic przeciw temu, byle nie narzekali na swój los, byle to była
ich prywatna sprawa. Oni jednak angażują innych w swoje cierpienia, które
przecież sami sobie zgotowali!
Narodziny, życie i śmierć to także wydarzenia, które wynikają z
gry naszych intencji. To nasze intencje decydują o tym, w jakich
warunkach i w jakiej rodzinie się odradzamy, jak żyjemy, jak i kiedy
umieramy. Tych intencji jest tak wiele, że zazwyczaj nie sposób z góry
przewidzieć, gdzie się narodzimy i co będzie dalej. Jednak niektórzy
tybetańscy lamowie wykonują praktykę wizualizowania sobie warunków i
miejsca przyszłego odrodzenia. Przed śmiercią instruują mnichów,
gdzie mają ich szukać w następnym wcieleniu i po kilku latach zostają
odnalezieni jako tulku, czyli inkarnowani mistrzowie z linii przekazu. Słyszałem
także o tym, że w pewnych szkockich rodach przywiązanie do zamku jest
tak silne, że przeważa nad wszystkimi innymi intencjami inkarnowania
się. Są też osoby, które uwierzyły, że trudne warunki odrodzenia i
życia w nowym wcieleniu zapewnią im przepracowanie karmy,
odpokutowanie wszystkich grzechów i szybkie oświecenie. Jednak często
trafiają na tak ciężkie warunki, że najczęściej zapominają w ogóle
o jakimkolwiek rozwoju duchowym, a ich egzystencja ogranicza się do
walki o przetrwanie.
Przed wcieleniem ukazuje się każdemu z nas “film karmiczny”.
To prekognicyjna wizja tego, co może nam się przydarzyć, jeśli
wybierzemy którąś z oferowanych wersji odrodzenia się. “Film
karmiczny” zawiera propozycje wynikające z gry intencji. Każdy z
nas ma do obejrzenia przynajmniej 2 wersje nowego życia, w które
wchodzi. Wybór, jakiego dokonaliśmy oglądając “film karmiczny”,
jest w pewnym stopniu ograniczony. Ale… przecież, biorąc pod
uwagę wypadkową naszych obciążeń i zasług karmicznych, nie zasłużyliśmy
na nic lepszego. W tym sensie nasze obecne życie jest kontynuacją
poprzednich wcieleń.
W związku z intencjami wobec życia i śmierci, jakie nabyliśmy w
poprzednich wcieleniach, nasze życie i nasza śmierć mogą mieć dla
nas zupełnie inne znaczenie niż dla większości ludzi. I tu trafiamy
na zjawiska, które same w sobie bulwersują większość z nas.
Śmierć osoby w podeszłym wieku jest łatwa do zaakceptowania, bo to
przecież “norma”. Długowieczność często budzi
zdziwienie, ale też dla wielu jest przedmiotem pożądania czy zazdrości.
I wielu przy tym nie zastanawia się, że osoba, której zazdroszczą długiego
życia, jest np. od wielu lat niepełnosprawna i tylko wegetuje jak roślinka.
Tego typu pożądanie długiego życia wynika najczęściej z
przekonania, że życie samo w sobie jest wartością. To samo
przekonanie każe pomijać pytanie o jakość życia. A tu okazuje się,
że odpowiedź na nie jest decydująca.
Każdy z nas indywidualnie postrzega wartość i cel swego życia.
Dlatego nie powinno nas szokować, kiedy umiera dziecko. Wydaje nam się,
że to niesprawiedliwe, kiedy z tego świata odchodzi “krucha,
niewinna istotka”. Jednak gdybyśmy wiedzieli, że ta istotka
urodziła się i umiera z właściwymi sobie intencjami wobec życia i
śmierci, bylibyśmy w stanie zaakceptować, że to jej własny wybór,
a nie wola Boga, który wtedy właśnie wydaje się jak najbardziej
okrutny i niesprawiedliwy.
O dzieciach wiemy, skąd się biorą. Już jako młode osoby byliśmy
tak mądrzy, że śmialiśmy się z tych, którzy twierdzili, że się
je znajduje w kapuście, albo że je bocian przynosi. Ale nawet po
latach studiów nie wiemy, po co one w ogóle przychodzą na świat. A
to przecież zależy od ich intencji, a nie od woli rodziców!
Joga mówi, że uwolnienie się od intencji odradzania się i od pociągu
do seksu powinno nas uwolnić od koła narodzin i śmierci, czyli od
przymusu inkarnowania się. Bardziej światli mistrzowie zauważają, ze
najsilniejszą intencją, która nas zmusza do kolejnych wcieleń, jest
… zemsta. Ta intencja u wielu jest silniejsza od pożądania
seksualnego. Niektórzy za wątpliwą rozkosz zemsty są gotowi zapłacić
najwyższą cenę – cenę życia.
Znam wiele przypadków, kiedy dziecko narodziło się tylko po to, by
dokonać zemsty na swych rodzicach. Gdy tego dokonało, umierało lub
odchodziło bojąc się zemsty z ich strony.
Dziecko umierając podczas porodu, czy niedługo po nim, osiąga kilka
celów: rani matkę zadając jej ból, wpędza ją w rozpacz i poczucie
winy, zaniża jej poczucie własnej wartości itd. Trudno o bardziej
bolesną i perfidną zemstę.
Inne dzieci mają trochę bardziej przewrotne pomysły: będąc
przekonane, że “każda matka musi kochać swoje dziecko”,
usiłują rozkochać ją w sobie. Kiedy takie dziecko widzi, że rodzice
są od niego uzależnieni, wówczas by im zrobić na złość, dokonuje
serii przestępstw, popada w nałogi, staje się życiową ofermą, popełnia
samobójstwo lub ginie w tragicznym wypadku. Cel jego życia (zemsta,
upokorzenie rodziców) został osiągnięty, więc niczego nie żałuje!
Samobójstwo z taką intencją pociąga za sobą fatalne skutki
karmiczne. Przede wszystkim strona skrzywdzone nie chce tego odpuścić
i czuje potrzebę zrozumienia, co z nią było nie tak. W tej intencji
może odradzać się blisko swego mściciela jeszcze wiele wcieleń żądając
wyjaśnień, przeprosin, zadośćuczynienia itp. Związek z taką osobą
nie należy do przyjemnych, gdyż zazwyczaj dominują w nim szantaż, żal,
pretensje, manipulacje, nieuzasadnione żądania, czepianie się,
wzajemne obwinianie itd.
Natomiast pozbawienie się życia w sytuacji bez wyjścia
niekoniecznie jest karmicznie karalne. Karalne jest raczej doprowadzenie
się do takiej sytuacji i kiedyś trzeba się będzie przestawić na coś
bardziej pozytywnego, np. wybrać życie bezpieczne, bogate i spełnione.
W związku z tym, że to jest nie do zniesienia dla każdej ze stron,
komplikują relację coraz głupszymi decyzjami, choć powinny przebaczyć
sobie nawzajem wszystko i do końca. A im później, tym przebaczenie
wydaje się trudniejsze.
Ja tak miałem wobec pewnej osoby i to przez setki wcieleń. Co
przebaczyłem, to wracała wściekłość. Wreszcie odreagowałem hipnozę,
że to mój najgorszy wróg, którego muszę zawsze nienawidzić i
zwalczać, a wtedy puściło. Na koniec załapałem, że ta osoba ściągnęła
mnie tu z Aniołkowa i nie chciała pokazać drogi powrotnej, a ja jej
się trzymałem „jak rzep psiego ogona” żądając, żeby
wreszcie ją pokazała. Ona z kolei, zapomniawszy już dawno, o co mi może
chodzić, usiłowała się mnie pozbyć jako najgorszego natręta
karmicznego używając do tego wszelkich przemyślnych sposobów. I
kiedy to pojąłem, wówczas uzależnienie i pretensje puściły całkowicie
i do końca. Teraz mogę się z tego śmiać.
Bywa, że strażnikami autodestruktywnych decyzji z poprzednich wcieleń
lub mścicielami są rodzice lub rodzeństwo.
Zaskoczył mnie przypadek, kiedy młoda kobieta pomodliła się o
uwolnienie od wszelkich strażników rozwoju, ograniczeń oraz od prześladowań.
Po tej modlitwie jej osobiści prześladowcy – w tym wypadku
rodzice – ZGINĘLI ŚMIERCIĄ TRAGICZNĄ PODCZAS PRÓBY
ZAMORDOWANIA JEJ. Kiedy jedyny cel ich życia okazał się nieosiągalny,
mogli tylko odejść, by bardziej nie zapaprać sobie karmy.
Bywają i odwrotne sytuacje. Czasami młode kobiety są zaszokowane,
kiedy od uzdrowiciela dowiadują się: “dziecko, które umarło
przy porodzie, tym samym uratowało ci życie. Wzięło na siebie śmiertelną
chorobę, która ci zagrażała”. Tak bywa, ale nie jest to regułą.
Takie dziecko przychodzi na świat z jedną jedyną intencją –
poprzez poświęcenie własnego życia uratować kogoś. Poza tą jedyną
intencją nic go z matką nie łączy! Kobieta, którą coś takiego
spotkało, nie powinna się z tego powodu czuć winną. Trzeba
zaakceptować, że być może dziecko dokonując tego czynu spłaciło
jakiś potworny dług karmiczny, niekoniecznie wobec uratowanej osoby.
Być może, że w konkretnej sytuacji owo dziecko miało jeszcze inne
intencje? Na pewno jednak nie chciało żyć.
Z dziećmi niechcianymi jest wiele problemów. Otóż zauważyłem, że
jeśli przyszła matka ma podczas ciąży nudności, to dlatego, że jej
się niedobrze robi, bo odczuwa nieharmonijne energie dziecka. Może
deklarować, że je kocha i że go pragnie, ale podświadomie wyczuwa coś,
co nie jest w jej relacji z dzieckiem korzystne. I z tego też powodu
nie powinna się czuć winną. Nikogo, nawet własnego dziecka, nie da
się pokochać wbrew jego woli! Młoda mamusia takiego gagatka powinna
mu się raczej pilnie przyglądać i sprawdzać, czy nie chce jej w jakiś
sposób usidlić przez wmanewrowanie w poczucie winy lub “dokopać”
w inny sposób. I uprzedzać jego akcje.
Rzadko, a szkoda, zdarzają się dzieci przynoszące swym rodzicom
prawdziwe szczęście. Częściej rodzą się takie, które chcą uszczęśliwić
rodziców na siłę, a przy okazji wbrew ich woli (np. chcą nauczyć
pijaków trzeźwości lub psychopatów miłości). Dziecko, które
ma dobrą karmę i naprawdę dobrze życzy rodzicom, sprawia, że po
jego narodzinach żyje im się lepiej i bardziej bogato. Jego
rodzice nagle zyskują nawet szacunek i sławę. Takich dzieci jest
bardzo mało. Nic dziwnego. Z badań statystycznych wynika, że większość
ludzi nie chce bogactwa ani dla siebie, ani dla kogo innego.
Dzieci nienawidzące bogactwa, a przy tym chcące zemścić się na
rodzicach, wcale nie muszą osobiście rozdrażniać ich i manipulować
nimi. Kiedy się pojawiają na świecie, stwarzają dziwną atmosferę
wokół rodziców. Prowokują otoczenie do prześladowania rodziców, do
wyrzucania ich z pracy, do coraz gorszych relacji z otoczeniem. Wygląda
to tak, jakby jakaś wroga siła próbowała zniszczyć wszystko, do
czego ci ludzie doszli.
Prawdą jest, że rzadko się zdarza, by takie dziecko przyszło na świat.
Zwykle kobieta czując wrogie nastawienie duszy, która wcieliła się w
płód, dąży do aborcji. I zwykle tego typu akcja mściciela kończy
się aborcją. Pozostaje poczucie winy. A zupełnie niesłusznie.
Do dokonania aborcji trzeba 2 osób. Matki, która nie chce urodzić i
dziecka, które nie chce zostać urodzone. Nikt nie jest w stanie zmusić
do narodzin dziecka, które naprawdę nie chce żyć. Można za to zmusić
matkę, by urodziła niechciane dziecko, jeśli jego wola życia jest
silna. Często też układ między dokonującą aborcji matką a
dzieckiem jest karmicznie skomplikowany – zwykle chodzi o misję mścicieli.
Niektóre matki mają na tyle zdrowe odruchy samoobrony, że nie
pozwalają urodzić się mścicielom, by “wykarmić żmiję na własnej
piersi” (a te, które pozwoliły, kończą na raka piersi).
Bywa, że dziecko, które ma nieczyste intencje wobec rodziców, potrafi
ich tak zmanipulować, że długo nie są świadomi, iż ono “jest
już w drodze”. Jedna z moich koleżanek zorientowała się w
sytuacji dopiero w 6 miesiącu, a druga dopiero po porodzie(!) i obie
mają niezdrowe relacje z dziećmi. Pierwsza, zupełnie nieświadoma
intencji, spłaca długi synka i odwiedza go w więzieniu, a druga w porę
rozpoznała intencje córeczki i dała jej szkołę samodzielnego życia
od najmłodszych lat pozbawiając złudzeń, że da się wplątać w jej
dalsze manipulacje.
Nowe życie zaczyna się porodem. Tu każdy doświadcza przyjęcia w świecie,
na jakie zasłużył. Najczęściej poród wiąże się z szokiem, a
trauma narodzin utrudnia życie, póki się jej nie uwolni. I tu zaczyna
swe działanie syndrom śmierci. Polega on na tym, że jednocześnie pożądamy
śmierci i boimy się jej. Mechanizm szoku porodowego i powstania
syndromu śmierci jest opisany gdzie indziej.
Psychologowie stwierdzają, że prawidłowością jest, iż człowiek
przed 30 rokiem życia boi się życia, a po 30-tce – śmierci.
Stając twarzą w twarz wobec lęku przed śmiercią ludzie mają rożne
wymagania. Jednym się wydaje, że od lęku przed śmiercią uwolnią się
wierząc w życie wieczne, inni liczą na oświecenie, a jeszcze inni
twierdzą, że tak długo będą się bać śmierci, aż przekonają się,
że mogą wyjść w świat astralny i podróżować po nim (czyli
eksterioryzować). Wiele osób uwalnia się od lęku przed śmiercią
jako kresem istnienia przypominając sobie poprzednie wcielenia. Inni z
kolei są załamani, że tak wiele razy usiłowali się unicestwić i
nic im z tego nie wyszło!
Jedni boją się samej śmierci, inni – “co będzie
po”, a jeszcze innym sen z powiek spędza koszmarna wizja
ponownych narodzin i dalszego wikłania się w karmicznych skutkach
swych niecnych uczynków. Ten ostatni koszmar tak przerażał pewną
cesarzową Bizancjum (byłą prostytutkę, która nakazała wymordować
świadków swego procederu), że wymogła na mężu, by wytępił
wszystkich “heretyków” uczących o prawie karmy i
reinkarnacji. W ten sposób spośród uczniów Jezusa wyeliminowano głoszących
jedną z ważniejszych nauk duchowych decydujących o sensie ich
religii.
Co z tych rozważań wynika?
A to, że zarówno życie, jak i śmierć, są konsekwencjami wcześniejszych
wyborów, zarówno świadomych, jak i nieświadomych. Są dwoma stanami
procesu wiecznego istnienia i gry karmicznej, których nie da się doświadczać
jednocześnie. Wynika też, że nie znając intencji innych wobec życia
i śmierci bardo się przejmujemy ich śmiercią, żałujemy ich,
martwimy się, że ich już nigdy nie spotkamy. W wyniku nieświadomości
traktujemy śmierć bliskich jako nieszczęście, za które czujemy się
współwinni! A przecież każdy prędzej czy później umiera!
Tymczasem w śmierci nie ma niczego kończącego nasze znajomości,
niczego tajemniczego czy mistycznego, niczego, co warto by gloryfikować.
Tak naprawdę szukamy w niej tajemniczości czy głębszego sensu, póki
czujemy się zagubieni wobec śmierci, póki nic nie wiemy o intencjach
umierających ludzi oraz o mechanizmach nią rządzących.
Zrozumienie przynosi wolność.
Alleluja!